poniedziałek, 14 lipca 2014

Miniaturka - Nieszczęśliwa miłość.

Pisane przy piosence:
Taylor Swift - If This Was A Movie (Audio)





Była późna noc. Grudzień. Hermiona siedziała na parapecie z podkulonymi nogami, obserwując świat zza okna. Śnieg prószył na wszystko, co napotkał. Płoty, domy, lampy uliczne, chodniki, ulice. Wszystko. Od czasu do czasu widywała przechadzające się zakochane pary, co ją bardziej dobijało. Poczuła jak kolejna łza spłynęła po jej zaróżowionym policzku. Szybko ją starła rękawem swojego kremowego swetra. Parę dni temu straciła pracę w Ministerstwie Magii w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ponieważ przez zbyt długi czas się tam nie pojawiała. Miała swoje powody, by tam nie przychodzić. Czuła się bardzo osłabiona, była bliska depresji. Możliwe było, że nawet ją miała. Jadała z dwie kromki chleba na dzień, chociaż nie miała wcale apetytu. W ten sposób utrzymywała samą siebie przy życiu. Niestety, potem chodziła do łazienki, żeby to co zjadła, zwymiotować. Miesiąc temu rozwiodła się ze swoim mężem, Ronaldem Weasleyem, które trwało około roku. Przez pierwszy miesiąc było im cudownie. Myślała, że lepiej być nie mogło, ale... pojawił się on. Wysoki mężczyzna o płowych blond włosach, stalowoszarych oczach i bladej skórze. Dawniej jej szkolny wróg. Rozkochał ją w sobie. Obiecał, że jeśli ona tylko zostawi swego męża to mogliby się pobrać, a ona dostałaby wszystko. Ale dla niej najważniejszy był tylko on. To z nim chciała spędzić resztę życia. Lecz po tym jak się rozwiodła zostawił ją. Tak po prostu.
To koniec. Te słowa przeleciały przez jej głowę. W prawej ręce trzymała kawałek papieru, na którym było napisane kilka słów. Przeczytała je po raz kolejny i ponownie się rozpłakała. W całym mieszkaniu panowała ciemność. Nawet w pomieszczeniu, w którym się znajdowało. Ale światło ulicznych lamp delikatnie oświetlało jej wychudzone ciało. Nagle kolejna para przechodziła koło jej domu. To był on... z dziewczyną. Śmiali się i szli przytuleni do siebie. Wyglądali na szczęśliwych. Zachowywali się, jakby świat dla nich nie istniał. Tak bardzo pragnęła znaleźć się na miejscu tej dziewczyny. Czuła jak ponownie jej serce łamało się na miliony kawałków. To było znowu to samo uczucie, które towarzyszyło jej podczas ich rozstania. Sądziła, że jej przyszłość mogłaby być wspaniała. Sądziła, że spędziłaby resztę życia z mężczyzną, w którym była po uszy zakochana z wzajemnością. Myślała, że mogłaby mieć dzieci. Najlepiej dwójkę. Chłopca i dziewczynkę. Mogliby mieszkać w niedużym domku, najlepiej nad jeziorem. Tak, to mogłoby być wspaniałe. Myślała, że mogłaby mieć życie tak jak ci ludzie w romansach, których tyle czytała. Niestety, prawdziwe życie nigdy nie było i nigdy nie mogłoby być jak w książce czy filmie. Ona została z niczym. I to przez jednego mężczyznę, który zawrócił jej w głowie. Kiedy odchodzili, przejechała opuszkami palców po zimnym jak lód oknie. Kiedy zniknęli jej z pola widzenia, wstała z parapetu i zaczęła powoli iść w stronę kuchni. Prawą dłoń, w której trzymała kawałek papieru miała zaciśniętą w pięść. Nie myślała, że kiedykolwiek by to zrobiła. Szła po ciemnych korytarzach, podpierając się o ścianę jedną ręką. Kiedy dotarła do pomieszczenia, do którego chciała to pierwsze co zrobiła, zapaliła lampę znajdującą się na środku sufitu. Od razu ruszyła powolnym krokiem do szafki, w której znajdowały się sztućce. Drżącą, drobną dłonią chwyciła za nóż, po czym przez chwilę stała w miejscu. Poczuła jak kolejne parę łez spływało po jej policzkach. Zacisnęła mocno swoje powieki, po czym wbiła nóż w swoje bijące, ale i martwe serce. Zgięła się w pół, robić parę kroków do tyłu. Padła prosto na podłogę, a czołem uderzyła tak mocno o podłogę, że zaczęła krwawić.
Hermiona Jean Granger. Zmarła 26 grudnia, w wieku 25 lat. Zmarła z powodu nieszczęśliwej miłości.





                                                                          *****





Następnego dnia. Godzina dziewiąta rano. 25-letni mężczyzna ubrany w czarną koszulę, do tego w czarne spodnie i eleganckie buty, szedł pełen szczęścia i radości chodnikiem. Jego uśmiech znikł, gdy nagle zauważył otwarte drzwi do mieszkania panny Granger, a pod nim stały dwa wozy. Jeden policyjny, a drugim był ambulans. Ujrzał także starszego pana rozmawiającego z policjantem. Szybko pobiegł do środka mieszkania, rozglądając się. Gdy dotarł do kuchni, zobaczył jak jeden z ratowników zakrywał ciało Hermiony. Ten widok sprawił, że jego serce złamało się na pół. To, co zobaczył było dla niego wstrząsem. Obok stał  wysoki mężczyzna w średnim wieku o czarnych włosach, ubrany w mundur policyjny. Mężczyzna podszedł do niego, po czym zapytał zszokowany.
- Przepraszam, co tu się stało?
Policjant spojrzał na niego.
- Kim pan jest?
- Jestem d... bratem tej dziewczyny.
- Proszę pana, podejrzewamy, że pańska siostra popełniła samobójstwo - rzekł.
- Samobójstwo? - zapytał, będąc jeszcze bardziej w szoku.
Blondyn przejechał opuszkami palców po swoich włosach, ciężko przy tym wzdychając.
Zauważył jak wywozili ciało kobiety na noszach. Czuł, jakby jego serce miało zaraz eksplodować. Mężczyzna ruszył za ratownikami. Już znalazł się przy wyjściu, gdy poczuł jak ktoś chwycił go za ramię.
- Proszę pana, pańska siostra miała to w ręce - powiedział, po czym podał mu zwinięty kawałek kartki.
Wziął spoglądając raz na kartkę, a raz na policjanta. Rozwinął kartkę, po czym ją przeczytał. To co było na niej napisane, wprawiło go w osłupienie.
Od pogrzebu Hermiony minęło kilka miesięcy. Był kwiecień. Ciepłe, wiosenne powietrze owiało jego twarz. Stał nad jej grobem. Myślał i wspominał. Wspominał te wszystkie chwile, które z nią spędził. Te dobre i te złe. Kucnął, po czym rozwinął tą kartkę, na której było napisane "Nie jestem Ciebie warta.". Przeczytał te słowa po raz kolejny, spojrzał na jej grób i powiedział.
- To nie ty nie byłaś mnie warta. To ja nie byłem wart ciebie.
Położył czerwoną różę, którą trzymał w dłoni na nagrobku, po czym wstał i odszedł.







Za nami miniaturka. Nie jest długa, ale mam nadzieję, że się Wam spodobała. Rozdział dodam dopiero w sierpniu, pomimo tego, że go już napisałam, ale muszę wprowadzić do niego parę poprawek, bo jest trochę za krótki. Każdy kto przeczytał moje "wypociny", proszę o zostawienie komentarza z opinią na jego temat. Każdy komentarz jest dla mnie motywacją, nie ważne czy pozytywny czy negatywny. Więc, proszę o pozostawianie ich. 
Pozdrawiam,
Catherine

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział 11

Pisane przy piosenkach:
Avril Lavigne - When You're Gone
Avril Lavigne - Complicated


Draco się odwrócił do Katie, a za nim jego koledzy i uważnie się przysłuchiwali temu, co mówił do Gryfonki.
- Posłuchaj mnie... - zaczął chłodnym jak lód głosem. - Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie chcę, żeby mnie widywano z takim plugawym mieszańcem jakim jesteś ty.
Mówiąc słowo "ty" wskazał na dziewczynę palcem wskazującym. Na początku z twarzy dziewczyny zniknął uśmiech, po czym spojrzała na jego palec, a następnie na samego chłopaka. Przez chwilę stała cicho, wpatrując się w jego twarz.
- Wykorzystałeś mnie - powiedziała cicho, załamanym głosem.
Czuła, że nie mogła powiedzieć nic więcej. Nie mogła uwierzyć w jego słowa. Ona wierzyła, że on się zmienił. Wierzyła, że mogli być przykładem, dzięki któremu wszyscy Ślizgoni i Gryfoni mogliby nawiązać przyjaźń. Lecz jak zawsze myliła się. Chciała się rozpłakać, ale nie chciała pokazać jak bardzo słaba była. Chciała powstrzymać łzy, które chciały wypłynąć z jej czekoladowych oczu. Poczuła jak jednak pojedyncza kropla spływała z jej prawego oka. Nie starła jej. Pozwoliła, żeby spłynęła.
- Chyba nie myślałaś, że na serio chcę być twoim przyjacielem. - powiedział, śmiejąc się, a razem z nim jego koledzy z jego Domu.
Kiedy spojrzał na twarz Gryfonki, skrzyżował swoje ręce na klatce piersiowej i dodał.
- Och, więc jednak tak myślałaś. Cóż... - urwał na moment. - Myślałem, że nie jesteś taka głupia, Johnson, ale najwidoczniej teraz to ja się myliłem.
Te ostatnie parę słów, powiedział z sarkazmem.
- Chodźmy stąd, zostawmy tą płaczkę samą - powiedział, po czym odszedł z innymi Ślizgonami.
Katie została sama na korytarzu. Całkiem sama. Czuła jak jej serce złamało się na miliony kawałków. Czuła, jakby utraciła w tamtej chwili kogoś bliskiego. Czuła także narastającą nienawiść do tamtego chłopaka. Nie sądziła, że mógłby kiedykolwiek potraktować ją w taki sposób. Miała klapki na oczach. Ufała mu. Ufała całkowicie, a on wiedział, że ona od razu zgodziłaby się na wszystko jednym skinieniem jego palca. Ślizgon wiedział jak manipulować ludźmi, a najbardziej tymi naiwnymi. Miał do wyboru tyle osób z całej szkoły, a on wybrał właśnie ją. Tą dziewczynę, która była w niego ślepo zapatrzona. Co, jeśli on o tym wiedział? Co, jeśli wiedział o tym, że Katie była w nim tak bardzo zakochana, że chciała dla niego zrobić wszystko?
Pomogła mu naprawić tą szafkę zniknięć, a on tak się jej odwdzięczył. Potraktował ją jak zabawkę, która się pobawił, a potem odłożył ją w kąt i postanowił zostawić ją tam na zawsze, bo mu się znudziła. Nie wierzyła w to, że Malfoy ją tak potraktował. Czuła się niepotrzebna, wykorzystana, pełna żalu i nienawiści. Czuła jak te wszystkie uczucia rozsadzały ją w środku. Chciała mu się odwdzięczyć za to jak z nią postąpił, ale czuła się zbyt słaba, aby to zrobić.
Dziewczyna odwróciła się i zamiast ruszyć w stronę Wielkiej Sali to poszła na siódme piętro, do Wieży Gryffindoru. Przez całą drogę, łzy spływały po jej twarzy, które wycierała swoim rękawem. Kiedy podeszła do obrazu, na którym znajdowała się Gruba Dama, powiedziała hasło. Katie nawet nie spoglądała na Grubą Damę.
- Banialuki.
- A ty nie na śniadaniu? - zapytała, patrząc na dziewczynę, która nie zaszczyciła ją swoim spojrzeniem.
- Straciłam apetyt - powiedziała cicho.
- Nie powinnaś iść... - zaczęła kobieta z troską, ale Katie jej przerwała.
- BANIALUKI - warknęła, wręcz krzyknęła.
Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Gruba Dama wytrzeszczyła delikatnie swoje oczy i otworzyła przed Gryfonką przejście, które prowadziło do pokoju wspólnego. Katie weszła przez dziurę w portrecie, po czym przeszła przez pusty pokój wspólny i pobiegła po spiralnych schodach do dormitorium. Kiedy znalazła się w pokoju przeznaczonym dla dziewczyn, położyła się na swoje łóżko i ponownie się rozpłakała.
- Głupia, Johnson... - mówiła sama do siebie. - Dlaczego zawsze to robisz? Dlaczego ufasz ludziom, którym nie powinnaś? Tak jest zawsze. Zawsze dajesz nabrać się na wszystko. Nigdy nie udało ci się nikogo przechytrzyć. Nie, nie jesteś silna. Gdybyś była to byś tu nie leżała i nie płakała jak małe dziecko. Jak możesz nazywać się Gryfonką? Nie jesteś odważna, ani szczera. Kiedy twoi przyjaciele pytali cię, gdzie bywałaś to milczałaś. Milczałaś jak grób. Kiedy się odzywałaś to nie mówiłaś prawdy, cały czas ich okłamywałaś.
Kiedy usiadła na łóżku, stopami dotykając ziemi, a dłońmi zaciskała pościel, powiedziała cicho do siebie.
- Nie zasługuję na bycie Gryfonką.
I poczuła jak kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. Wstała z łóżka, po czym ruszyła do okna i zaczęła podziwiać widok. Niebo było błękitne, a na nim znajdowały się białe, puszyste chmury. Powietrze delikatnie muskało liście drzew, a promienie słońca wdzierały się do środka dormitorium, ale ją nie raziły.
Właśnie w tamtej chwili marzyła o tym, by nie mieć uczuć. Wtedy niczym, by się nie przejmowała. Mogłaby ranić ludzi, a ją i tak by to nie obchodziło, że oni by cierpieli. Ale wtedy nie byłaby sobą. Zachowywałaby się jak ci wszyscy uczniowie z Domu Węża. Lecz chciała obmyślić plan... plan, żeby jakoś zranić Malfoya. Zranić tak bardzo jak on zranił ją, ale w tamtej chwili nie mogła nic porządnego wymyślić. Myślała nawet o tym, żeby potraktować go Cruciatusem, ale za to dostałaby dożywocie w Azkabanie, więc od razu odpadało.
Zbliżała się godzina ósma, a Katie nie mogła opuścić żadnych zajęć. Odeszła od okna, po czym wzięła swoją torbę i ruszyła na historię magii, którą mieli niestety ze Ślizgonami. Co oznaczało, że Malfoy też musiał tam być. Kiedy znalazła się przed otwartymi drzwiami wejściowymi do pomieszczenia poczuła, że ktoś chwytał ją za ramię. Szybko się odwróciła, po czym ujrzała przed sobą swoich przyjaciół Harry'ego, Rona i Hermionę.
- Hej. Czemu nie było cię na śniadaniu? - zapytał Harry, a w jego głosie można było usłyszeć troskę.
- Nie miałam apetytu - skłamała.
Czuła, że tym razem jej nie uwierzyli. Zauważyła, że Hermiona jej się przyglądała. Zapewne zauważyła jako jedyna, że Gryfonka miała trochę spuchnięte oczy po płaczu.
- Katie, co się stało? - zapytała.
- Nic, naprawdę.
Panna Granger pokiwała przecząco głową, po czym powiedziała.
- Kłamiesz, Katie.
- Ja nie... - zaczęła, ale ucięła.
Gdy spojrzała za Złotą Trójcę, a oni spoglądając na nią zrobili to samo, ujrzeli zadowolonego z siebie Malfoya, który wchodził do klasy.
- Co on z siebie taki zadowolony? - zapytał Ron, patrząc na Katie.
- Sam go o to zapytaj. - powiedziała, po czym weszła do klasy.
Miała już dość tego "przesłuchania". Wiedziała, że się o nią martwili, ale nie chciała, żeby tak bardzo zaprzątali sobie nią głowę. Sama chciała rozwiązywać swoje problemy. Zajęła ławę trzecią od końca, bo tylko ta była wolna z tylnych ławek. Katie zawsze wolała siedzieć z tyłu niż z przodu. Niestety, za nią siedzieli Ślizgoni i w tym zadowolony z siebie blondyn. Chyba bardzo podobało mu się, że panna Johnson cierpiała. Po jakimś czasie dosiadła się do niej Lavender Brown.
Nagle z tablicy wyłonił się duch, po czym podfrunął do swojego biurka, odczytał listę obecności i zaczął lekcję. Po dwudziestu minutach wszyscy przysypiali, z wyjątkiem Hermiony, która pisała zawzięcie notatki. Katie, która walczyła z tym, aby nie zasnąć, obejrzała się do tyłu i zobaczyła, że wszyscy Ślizgoni wraz z Malfoyem przysypiali tak jak pozostali. Dziewczyna wpadła na pewien pomysł, którego użyła na Malfoyu już wcześniej, ale za wszelką cenę chciała się na nim odegrać. Tak oto powróciła stara Katie Johnson. Wyciągnęła z szaty swoją różdżkę, po czym wycelowała w kałamarz pełen atramentu i wypowiedziała zaklęcie.
- Wingardium Leviosa.
Naczynie z ciemną cieczą w środku uniosło się w górę. Dziewczyna starała się je przechylić, co szło jej z łatwością. Po króciutkiej chwili, Malfoy był cały w atramencie i obudził się jakby coś go poparzyło. Nie dało się nie usłyszeć jego wrzasku. Wszyscy uczniowie zgromadzeni w klasie, zwrócili swoje spojrzenia na Ślizgona i zaczęli się głośno śmiać z wyjątkiem Parkinson, a profesor Binns przerwał swoją historię na temat goblinów. Rozglądał się po całej klasie, po czym zauważył Malfoya całego w atramencie.
- Panie Malfoy, co pan zrobił z tym atramentem? - zapytał swoim sennym głosem.
- Ale to wcale nie ja, panie profesorze. - tłumaczył się.
- Idź do łazienki i zmyj to z siebie.
- Oczywiście. - powiedział, po czym wstał  i wyszedł z klasy.
Profesor kontynuował lekcję, dopóki nie zadzwonił dzwonek. Malfoy wrócił wcześniej na lekcje, a osoby, które na niego spoglądały, powstrzymywały śmiech. On się domyślał kto to zrobił. Nie był na tyle głupi, żeby się nie domyślić. Kiedy wszyscy wychodzili z pomieszczenia, blondyn złapał pannę Johnson za ramię, po czym przycisnął do ściany.
- Wiem, że to ty zrobiłaś, Johnson - syknął.
- Ale co masz na myśli, Malfoy? - zapytała, jakby nie wiedziała o co chodziło.
- Nie udawaj głupiej na jaką wyglądasz, Johnson. To ty wylałaś na mnie cały atrament.
- A widziałeś, żebym to zrobiła?
- Nie musiałem tego widzieć, ja to po prostu wiem. Wiem, że to byłaś ty i teraz mi za to zapłacisz.
Malfoy już wyciągał różdżkę, kiedy nagle oboje usłyszeli znajomy głos.
- Zostaw ją, Malfoy!
To był Harry, który szedł w ich stronę. Katie odepchnęła dłonią Ślizgona od siebie, po czym chwyciła bruneta za ramię. Ten się odwrócił i ruszył za swoją przyjaciółką.






                                                                          *****






Dzień skończył się szybko tak jak się zaczął. Katie ubrana w beżowy, cienki sweter i dżinsy spacerowała po korytarzach Zamku. Miała to gdzieś, że było już późno. Mogła wtedy pobyć sama i pomyśleć nad tym co się stało przez cały dzień. Ta mała zemsta na Malfoyu, zdecydowanie poprawiła jej humor. Zaśmiała się pod nosem jak tylko sobie o tym przypomniała, ale posmutniała jak przypomniała sobie o tym co jej powiedział. Cóż, musiała się pogodzić z tym, że została przez niego wykorzystana, a on nigdy się nie mógł zmienić. Malfoy zawsze pozostał Malfoyem. Ślizgon na zawsze pozostał Ślizgonem. Zastanawiała się czy ta szafka, rzeczywiście była dla jego "przyjaciela" czy była potrzebna jemu do czegoś. Tylko po co ona byłaby mu potrzebna? Katie cały czas dręczyło to pytanie. Chciała o tym porozmawiać z Harry'm. Tak musiała z nim w tej chwili porozmawiać. Szybkim krokiem poszła na siódme piętro do Wieży Gryffindoru, po czym ruszyła po spiralnych schodach do dormitorium chłopców. Dziewczyny miały takie szczęście, że schody nie zamieniały się w zjeżdżalnię, tak jak w ich przypadku, kiedy to oni chcieli się dostać do sypialni dziewcząt. Kiedy powoli nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Wsunęła najpierw swoją głowę, żeby upewnić się czy wszyscy chłopcy spali. Dormitorium chłopców nie różniło się niczym od dormitorium dziewczyn, poza tym, że w tym spali tylko chłopcy. Zajrzała do łóżka Harry'ego. Nie było go tam. Kiedy przeleciała wzrokiem na łóżko Rona, on tam był. Otworzyła drzwi szerzej, po czym na palcach ruszyła do łóżka Weasleya. Kiedy stanęła nad nim, przyłożyła mu rękę do ust, żeby nie zaczął krzyczeć jakby się obudził. Katie zaczęła delikatnie potrząsać Ronem, żeby się obudził. Po chwili jej się to udało. Kiedy chłopak zobaczył, kto stał obok niej, uspokoił się. Pewnie znowu śniły mu się pająki i myślał, że jakiś go schwytał, pomyślała Katie.
- Wiesz, gdzie jest Harry? - zapytała.
Ron spojrzał na łóżko swojego przyjaciela, które było puste.
- Pewnie musi być w Wieży Astronomicznej. Dumbledore chciał, żeby tam przyszedł. - odpowiedział cichutko, ziewając przy tym i spoglądając na dziewczynę. - A czego od niego teraz chcesz? Nie mogłaś z tym zaczekać do rana tylko mnie budzić?
- Niestety, nie bardzo - odpowiedziała, zaciskając usta.
- Aha  - mruknął, po czym położył się spać.
Katie wyszła z dormitorium chłopców, po czym szybkim krokiem ruszyła do Wieży Astronomicznej. Przez chwilę się zastanawiała, co Dumbledore chciał od Harry'ego o tej godzinie. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, pomyślała Katie. Kiedy była już przy wejściu do Wieży, Katie poczuła, że ktoś ją chwycił za nadgarstek i zamknął dłonią usta. Był to...









                                                                 Witajcie :)
Oto przed wami kolejny rozdział. Trochę z nim zwlekałam, ale ważne, że jest. Przepraszam, jeśli jest za krótki, ale są wakacje i mnie lenistwo dopadło. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Każdą osobę, która przeczytała rozdział, proszę o komentarz. Dla was to tylko chwila, a dla mnie wielka motywacja do dalszego pisania :)
Życzę wam miłych wakacji i pozdrawiam,
Catherine