niedziela, 9 marca 2014

Miniaturka - "Nienawiść vs. namiętność"

Pisane przy piosenkach:
Taylor Swift - Writing Songs About You
Taylor Swift - Come back... Be here
Tiffany Giardina - Love Story (Taylor Swift Cover)
Little Mix - Word Up!
Demi Lovato - Everything You're Not (Cool Version)


Claudine Grant. Niezwykła dziewczyna, gdyż była czarownicą. Była szczupła, średniego wzrostu, miała zielone oczy i długie, ciemnoczerwone włosy, które naturalnie przyjmowały kolor ciemnego blondu. Jej twarz była delikatnie pobladła, a usta pełne. Uczęszczała do Akademii Magii Beauxbatons. Dziewczyna urodziła się w Paryżu, we Francji. Nie miała problemów z nawiązywaniem nowych znajomości, ale była też trochę nieśmiała. Wszyscy co ją znali opisywali jako miłą, uroczą i przyjazną dziewczynę, której można było zaufać. Miała wielu przyjaciół, ale jej najlepszą przyjaciółką była dziewczyna o imieniu, Audrey. Niestety, ona nie była czarownicą. Znała sekret Claudine o tym, że uczęszczała do Szkoły Magii i przysięgła, że nikomu o tym nie powiedziała.


                                                                       *****


- Claudine, Claudine. - usłyszała głos swojej mamy. - Zejdź do nas na chwilę, proszę.
- Już idę, mamo. - krzyknęła ze swojego pokoju.
Odłożyła swoją ulubioną książkę "Opowieści z Narnii: Podróż "Wędrowca Do Świtu"" napisaną przez C.S. Lewisa na szafkę nocną, która znajdowała się obok łóżka, na którym leżała dziewczyna. Pokój Claudine nie był za duży, ani za mały, lecz w sam raz. Po prostu idealny. W pomieszczeniu znajdowało się wszystko co powinno znajdować się w pokoju szesnastoletniej dziewczyny, czyli szafa na ubrania z drewna dębowego, biurko z drewna bukowego, na którym leżał czarny laptop, mała biblioteczka pełna książek fantastycznych, przygodowych, a także romantycznych. I oczywiście łóżko i szafka nocna. Ściany przyjmowały kolor błękitu, sufit był cały biały, a na drewnianej podłodze znajdował się miękki dywan o kolorze granatowym.
Dziewczyna wstała z łóżka, po czym ruszyła w stronę białych drzwi z klamką koloru złotego. Kiedy Claudine wyszła z pokoju, zeszła po schodach jednocześnie rozglądając się za swoimi rodzicami. Gdy tylko znalazła się na dole, wpierw zajrzała do kuchni. Byli tam oboje. Matka dziewczyny, Vivien była trochę podenerwowana, tak samo jak jej ojciec o imieniu, James. Tyle, że mężczyzna wydawał się być też szczęśliwy. Vivien była niską, szczupłą blondynką o zielonych oczach. Natomiast James był wysokim, delikatnie przypakowanym brunetem o niebieskich oczach. Oboje byli czarodziejami czystej krwi.
Claudine stanęła przed rodzicami, po czym skrzyżowała swoje ręce na klatce piersiowej.
- Więc? - zapytała po chwili.
- Może ja jej powiem? - zapytał mężczyzna kobietę stojącą obok niego.
- Nie, ja to zrobię. - powiedziała, patrząc na swojego męża, po czym zwróciła swój wzrok na jedyną córkę. - Kochanie, my... Wyprowadzamy się.
Dziewczyna delikatnie wytrzeszczyła swoje oczy, gdyż była w szoku. Nie tego się spodziewała. Myślała, że rodzice chcą ją powiadomić, że wyjeżdżają całą rodziną na kilka dni, albo coś podobnego, ale nie tego.
- C-Co? Ale, dlaczego? Gdzie? - wypytywała.
- Do Londynu. Twój ojciec dostał tam posadę aurora. - odpowiedziała jej matka spokojnym głosem.
- Ale my nie możemy. Co z moją szkołą? Jak ja będę się spotykać z przyjaciółmi?
- Spokojnie, pójdziesz do Hogwartu. - powiedział James.
- Do Ho- czego? - zapytała zdziwiona.
Pierwszy raz słyszała o takiej szkole, chociaż mogło jej się kiedyś o tym obić o uszy i mogła zapomnieć.
- Do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa.
- I będę musiała wszystko zaczynać od początku? Od pierwszej klasy?
- Nie, pójdziesz od razu na szósty rok. Wszystko już z twoją matką załatwiliśmy.
Claudine myślała, że się rozpłacze. Nie chciała opuszczać Paryża. Kochała to miasto i miała tam przyjaciół, którzy ją znali jak nikt inny. Lecz tylko jedna z tych osób znała jej sekret. Nie chciała, aby wszyscy się o tym dowiedzieli.
- Kiedy wyjeżdżamy? - wyjąkała.
- Jeszcze dziś. - odpowiedziała jej matka.
- Dzisiaj?
- Tak, leć się szybko spakować.
- A mogę się chociaż pożegnać z Audrey? - zapytała, czując jak pojedyncza łza spływała jej po policzku, którą szybko otarła.
- Tak, i nie myśl, że nie wiemy jak ci z tym teraz ciężko, ale po jakimś czasie to przejdzie. Uwierz mi. - powiedziała jej matka, podchodząc do niej i przytulając ją do siebie.
Czerwonowłosa dziewczyna nic nie powiedziała, tylko ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Najpierw założyła swoje ulubione czerwone tenisówki, potem wyszła. Szła w stronę domu swojej najlepszej przyjaciółki, która mieszkała tylko pięć minut drogi od niej. Niedługo znalazła się przed białym domem z pięknym ogrodem, a przed nim znajdował się czarny metalowy płot. Otworzyła drzwiczki, przez które przeszła i ruszyła betonową ścieżką. Po krótkiej chwili znalazła się na ganku. Przez całą drogę z domu zastanawiała się jak miała powiedzieć swojej przyjaciółce, że musiała na zawsze opuścić Francję. Mocno przymknęła oczy, po czym nacisnęła na guzik od dzwonka do drzwi. Nie musiała długo czekać, aż ktoś jej otworzył. Ujrzała przed sobą brunetkę o smukłej sylwetce, troszeczkę wyższą od niej o brązowych oczach i długich, delikatnie falowanych czarnych włosach.  Była to Audrey. Jak zawsze uśmiechnięta.
- Hej, Claud. - powiedziała, przytulając przy tym przyjaciółkę. - Wejdź do środka.
- Nie mogę, gdyż muszę ci coś powiedzieć. - powiedziała ze smutną miną.
- Co się stało? - zapytała, a uśmiech zniknął z jej twarzy.
- J-ja... Ja wyjeżdżam.
- Rodzice zawsze zabierali cię na kilka dni za granicę, więc... - ucięła, gdyż dziewczyna jej przerwała.
- Chodzi o to, że to nie jest taki wyjazd na kilka dni. Wyprowadzamy się i chyba już tu nigdy nie wrócę. - powiedziała z łzami w oczach.
Jej przyjaciółka była w szoku tak samo jak ona, gdy usłyszała o tym od rodziców. W ogóle jej się nie dziwiła.
- Dlaczego? - zapytała.
- Tata dostał jakąś posadę w Ministerstwie Magii. - te dwa słowa powiedziała już ciszej, żeby nikt inny ich nie usłyszał.
- I co ja powiem Anicie, Davidowi, Lenie i Olivierowi? - zapytała, patrząc na Claudine.
- Powiedz, że musieliśmy wyjechać, bo tata dostał posadę w Londynie, ale nie wiesz jaką i gdzie dokładnie. - odpowiedziała od razu.
Audrey pokiwała potwierdzająco głową.
- Obiecaj, że będziesz pisać. - powiedziała Audrey.
- No, jasne. - powiedziała, po czym przytuliła do siebie najlepszą przyjaciółkę.
Claudine mogła usłyszeć jej cichy płacz.
- Będę tęsknić.
- Myślisz, że ja nie? - zapytała retorycznie Claudine.
Dziewczyny odsunęły się od siebie, po czym się pożegnały ostatni raz.
Claudine ruszyła w stronę jeszcze swojego domu, by się spakować. Kiedy dotarła do mieszkania, od razu pobiegła do swojego pokoju, aby się spakować. Wyciągnęła wszystkie walizki i rzeczy z szaf, po czym wszystko upchnęła tak, aby się wszystko zmieściło. Po jakieś godzinie wszystko znajdowało się w walizkach. Dziewczyna wzięła różdżkę w dłoń, po czym chwyciła swój bagaż i zeszła na dół, gdzie czekali już spakowani i gotowi do wyjazdu rodzice.
- Gotowa? - zapytała jej matka.
- Tak. - odpowiedziała ze smutkiem.
- Będziemy się teleportować. - powiedział James.
Claudine razem z matką chwyciły jej ojca za rękę i po chwili obraz jej się zamazał. Poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, a po krótkim czasie poczuła grunt pod nogami. Znaleźli się na jakieś ulicy. Dziewczyna spojrzała na tabliczkę, która znajdowała się niedaleko. Puściła rękę swojego ojca i podeszła bliżej niej, aby przeczytać, co było na niej napisane.
- Grimmauld Place. - przeczytała cichutko.
Po przeczytaniu napisu, poszła w stronę swoich rodziców, po czym chwyciła swój bagaż i ruszyła za nimi. Numer ich nowego domu był siedem. Kiedy weszła do środka, nic ją nie zadziwiło. Dom jak dom, tylko trochę mniejszy od poprzedniego. Dziewczyna ruszyła korytarzem, rozglądając się po nowym mieszkaniu.
- Witaj w domu. - zwróciła się do niej jej matka z uśmiechem.
Claudine delikatnie się uśmiechnęła w stronę swojej rodzicielki.
- Chodź, pokażę ci twój pokój. - powiedziała, po czym ruszyła przed siebie.
Dziewczyna z bagażami ruszyła za swoją matką. Obie stanęły przed dębowymi drzwiami z czarną gałką. Vivien otworzyła drzwi, po czym gestem ręki pokazała, aby Claudine weszła do środka. Pokój był średniej wielkości. Ściany były beżowego koloru, a podłoga była pokryta ciemnymi panelami. Zza okna dostawały się sierpniowe promienie słońca. Biurko było zrobione z litego drewna, a łóżko z drewna sosnowego ładnie pościelone.
- Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. - powiedziała Vivien, stojąc za córką i gładząc ją po ramieniu.
Dziewczyna pokiwała twierdząco głową, nic nie mówiąc.


                                                                        *****


Dwa tygodnie później.
Pierwszy wrzesień. Dzień, w którym Claudine miała jechać do Hogwartu. Była już godzina 10. 50. Czerwonowłosa dziewczyna wraz z rodzicami szła w stronę peronu 9¾ pchając bagaż na wózku na stacji King's Cross. Na Ulicy Pokątnej kupiła sobie sowę płomykówkę, potrzebne książki i szatę. Wokół oczu była rdzawa, a na zewnątrz biała.
Godzina 10.55.
Rodzina Grant znajdowała się już na peronie 9¾. Państwo Grant żegnali się z córką, którą mogli zobaczyć dopiero na święta chyba, że sama zdecydowała, że chciała w tamtym czasie też zostać. Claudine przytuliła się do rodziców, po czym zabrała ze sobą swój bagaż i wsiadła do pociągu Express Hogwart. Przez jakiś czas przepychała się pomiędzy innymi czarodziejami, aż w końcu znalazła wolny przedział. Otworzyła wysuwane drzwi, po czym weszła i włożyła swój bagaż na półkę. Zajęła miejsce przy oknie, po czym spojrzała przez nie i zobaczyła swoich rodziców machających do niej. Pociąg powoli ruszył, a Claudine machała im tak długo, dopóki nie zniknęli z jej pola widzenia.
Po jakimś czasie usłyszała, że ktoś wchodzi do jej przedziału. Zwróciła swój wzrok w stronę drzwi i ujrzała trójkę czarodziejów, dwóch chłopaków - jeden miał czarne włosy, drugi rude i dziewczynę, która włosy miała kasztanowe, średniej długości.
- Cześć. Możemy się przysiąść? - zapytała dziewczyna.
- Jasne. - odpowiedziała Claudine z uśmiechem.
Trójka przyjaciół weszła do środka, układając swój bagaż na półkach. Chłopcy usiedli naprzeciw niej, a dziewczyna obok panny Grant.
 - Jestem Hermiona Granger. - powiedziała kasztanowłosa z uśmiechem, patrząc na nią. - A ty?
- Claudine Grant.
Hermiona spojrzała na chłopców, którzy patrzyli na Claudine, jakby byli zahipnotyzowani.
- Ta dwójka to Harry Potter i Ron Weasley. - powiedziała wskazując po kolei na chłopców.
Claudine spoglądając na chłopaków, pochyliła się do Hermiony i szepnęła.
- Dlaczego oni się tak dziwnie na mnie patrzą?
- Zapewne przypadłaś im do gustu. - odpowiedziała głośno Gryfonka tak, żeby oni ją usłyszeli.
Chłopcy mrugnęli szybko kilka razy, co oznaczało, że się już ocknęli.
- Pierwszy raz w Hogwarcie? - zapytał od razu Ron z głupim uśmiechem.
- Tak. - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech.
- Dlaczego dopiero teraz? - zapytał Harry.
- Mój tata dostał posadę aurora w Londynie i musieliśmy się przeprowadzić. Tak, to chodziłam do Beauxbatons.
- Wow. - powiedzieli chłopcy.
Rozmawiali tak, dopóki pociąg nie zatrzymał się na stacji. Claudine musiała niestety, płynąć łódką z pierwszorocznymi, gdyż musiała zostać przydzielona do jednego z Domów. Gdy wypłynęli na jezioro, jej oczom ukazał się wielki zamek na wzgórzu, który był oświetlony blaskiem księżyca. Dziewczyna dziwnie się czuła pomiędzy pierwszoroczniakami, między innymi dlatego też, że była od nich sporo wyższa.
Przed Wielką Salą powitała ich starsza czarownica w ciemnozielonej szacie i włosami upiętymi w kok.
- Witam was wszystkich. Nazywam się Minerwa McGonagall i będę uczyła was transmutacji. Zaraz wejdziecie do Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się ceremonia przydziału. Każde z was trafi do jednego z czterech Domów. Zwą się Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin - w ostatnim słowie można było usłyszeć pogardę. - Proszę za mną.
Drzwi do Wielkiej Sali nagle otworzyły się i wszyscy ruszyli za panią profesor. Było w niej wielu uczniów. Panna Grant musiała dziwnie wyglądać wśród uczniów sporo niższych od siebie. Claudine ujrzała Hermionę, Rona i Harry'ego siedzących po jej prawej stronie przy długim stole. Uśmiechali się do niej. Nagle wszyscy się zatrzymali. Profesor McGonagall trzymała w dłoni długi pergamin, który rozwinęła. Obok niej znajdowały się stołek i Tiara Przydziału.
- Gdy kogoś wyczytam, podejdzie tutaj. Włożę mu na głowę Tiarę Przydziału, która wyznaczy wasze Domy. - powiedziała.
Każdy z pierwszoroczniaków po wyczytaniu imienia i nazwiska, siadał na stołku i został przydzielony do jednego z Domów.
- Claudine Grant. - wykrzyknęła profesor McGonagall.
Gdy tylko Draco Malfoy, usłyszał to imię i nazwisko, szczęka mu opadła. Nie dosłownie, ale był bardzo zdziwiony i zszokowany. Zabini spojrzał na swojego przyjaciela.
- Stary, wszystko w porządku?
- To niemożliwe. - powiedział prawie niedosłyszalnie.
Po chwili wszyscy usłyszeli głos Tiary.
- GRYFFINDOR!
Wszyscy Gryfoni zaczęli bić brawa. Claudine podeszła do stołu, gdzie siedzieli Gryfoni, których poznała w pociągu. Dyrektor szkoły, Dumbledore wygłosił swoją przemowę, po czym uznał, że nadszedł czas na ucztę. Nagle na wszystkich stołach pojawiły się różne smakołyki.
Claudine nalała sobie soku z dyni do złotego kielicha, po czym zaczęła rozglądać się dyskretnie po wszystkich stołach, po czym ujrzała tego chłopaka. Widząc go, dziewczyna wypluła sok na siedzącego naprzeciw niej Rona. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Rudzielec miał minę, jakby miał podane na talerzu zgniłe mięso, po czym zaczął wycierać swoją twarz.
- Claud, co ci jest? - zapytał Weasley.
- Co on tu robi? - zapytała mając wzrok cały czas wymierzony wprost na Malfoya, który od czasu do czasu zerkał na czerwonowłosą dziewczynę.
Złota Trójka spojrzała na nią, po czym zwrócili wzrok na osobę, na którą ona patrzyła.
- Malfoy? Ta fretka? On jest w Slytherinie. - powiedział Ron z pogardą.
- I mamy co roku razem te same zajęcia. - dodała Hermiona. - Znasz go?
- Miałam okazję. - powiedziała.
Zdziwieni spojrzeli na pannę Grant.
- Jak, kiedy to było? - zapytał Potter.
Claudine przez chwilę siedziała cicho, po czym w końcu powiedziała.
- Dobrze, powiem wam. Ja i... Malfoy. Można powiedzieć, że byliśmy razem.
- Co? - powiedzieli chórem.
- Ty byłaś z fretką? - zapytał po krótkiej chwili zdziwiony Ron.
- Tak. - odpowiedziała krótko. - Był w Paryżu w zeszłe wakacje i... Stało się, po prostu się stało. Mówił mi jaka to jestem piękna, cudowna i takie tam głupoty. Przed wyjazdem obiecał mi, że wyśle mi list przez sowę, ale tego nie zrobił. Wystawił mnie. - po ostatnim zdaniu, trochę posmutniała.
W tamtej chwili przypomniała sobie, gdzie słyszała o Hogwarcie. Draco jej o nim opowiadał, lecz nie chwalił tej szkoły. Powiedział jej, że wolał być w Durmstrangu, lecz jego rodzice kazali mu ukończyć tą szkołę.
- Tak w ogóle to dlaczego mówicie na niego fretka? - zapytała Claudine.
- Sytuacja z czwartej klasy, bardzo zabawna. Profesor Moody, który dwa lata temu uczył tutaj Obrony Przed Czarną Magią zamienił go w fretkę na oczach całej szkoły, a potem nim lewitował na wszystkie strony świata. Nigdy w życiu się tak nie ubawiłem. - powiedział powstrzymując się od śmiechu Ron.
Panna Grant wybuchnęła śmiechem, a razem z nią Harry i Ron. Tylko Hermiona miała poważną minę.
- Mógł mu zrobić krzywdę. - powiedziała.
- I co z tego? Należało mu się. - powiedział Weasley.
I tak rozmawiali i śmiali się do końca uczty. Później wszyscy uczniowie ruszyli do swoich dormitoriów.


                                                                 *****


Poranek. Godzina 7.00. Wszyscy uczniowie w Wielkiej Sali siedzieli na śniadaniu. Czerwonowłosa prawie nic nie zjadła ostatniego wieczora na wielkiej uczcie i teraz miała ochotę zjeść wszystko co się znajdowało na stole. Nałożyła sobie kiełbaski, które zjadła migiem, a potem wzięła skibkę chleba i zaczęła ją smarować marmoladą. Hermiona zakuwała już na pierwszą lekcję, którą była Obrona Przed Czarną Magią z Ślizgonami, a uczył jej niejaki profesor Snape.
- Hermiono, może byś coś zjadła? - zapytała panna Grant, patrząc na Gryfonkę, która była pochłonięta czytaniem podręcznika.
- Nie przeszkadzaj jej. Chce być po prostu lepsza od Harry'ego.  - powiedział Rudzielec, jednocześnie jedząc swoją porcję kiełbasek.
Harry miał spuszczoną głowę, zajmując się swoim jedzeniem.
- Nie bądź śmieszny, Ron. - powiedziała panna Granger znad swojej lektury.
- To jedyny przedmiot, w którym Harry jest lepszy od ciebie, a ty bez przerwy czytasz ten podręcznik. Jesteś zazdrosna o jedno W?
- Nie, nie jestem. A teraz przepraszam, ale straciłam apetyt. - powiedziała, po czym wstała od stołu, wzięła swoją brązową torbę i wyszła z Wielkiej Sali.
- Zdenerwowałeś ją. - powiedziała Claud.
- Nie zdenerwowałem, tylko powiedziałem prawdę, której nie chce przyjąć, a to zasadnicza różnica. - powiedział w stronę zielonookiej.
Claudine pokiwała delikatnie głową, jednocześnie śmiejąc się pod nosem.
Godzina 7.40
Wszyscy powoli opuszczali Wielką Salę, aby udać się pod klasy, gdzie mieli swoje lekcje. Pierwszą lekcją Claudine była Obrona Przed Czarną Magią na trzecim piętrze, gdzie uczył ich tego przedmiotu profesor Snape. Ron i Harry wytłumaczyli dziewczynie, że żaden nauczyciel na tej posadzie nie wytrwał dłużej niż rok, co ją trochę zdziwiło. Kiedy wychodziła z Wielkiej Sali, poczuła jak ktoś chwyta ją za ramię. Gdy się odwróciła, ujrzała Dracona Malfoya, a za nim stało dwóch potężnych chłopaków.
- Proszę, proszę. Kogo ja tu widzę... - zaczął z swoim wrednym uśmieszkiem.
- A, zgadnij kogo ja widzę? Głupią, tlenioną fretkę z ilorazem inteligencji zero. - powiedziała z powagą i skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej.
Po jej słowach dwóch osiłków już zrobiło krok w jej stronę, lecz Malfoy dał im znak ręką, aby tego nie robili. Widać było lekkie zdziwienie na jego twarzy jak wypowiedziała słowo "fretka", gdyż nigdy jej nie wspominał o tym, że tak go nazywają Gryfoni. Blondyn zrobił krok w jej stronę i spojrzał w jej oczy, wciąż się wrednie uśmiechając.
 - Nie wiedziałem, że jesteś taka wyszczekana. Gdybym wiedział to zatrzymałbym cię sobie na dłużej. - powiedział, odgarniając powoli kosmyk jej włosów za ucho, lecz dziewczyna odsunęła od siebie jego rękę.
Po chwili obok niej znaleźli się Ron i Harry.
- Zostaw ją w spokoju, Malfoy! - warknął czarnowłosy.
- Bo co mi zrobisz Potter? - syknął Książę Slytherinu.
- Chodźmy, Claud. Nie warto marnować czasu na taką fretkę. - szepnął jej Rudzielec do ucha.
Cała trójka się odwróciła i ruszyła na trzecie piętro, gdzie mieli zacząć pierwszą lekcję. Niestety, z Ślizgonami. Co oznaczało, że Claudine musiała spędzić całą godzinę w jednym pomieszczeniu z tym gadem. Za sobą mogli usłyszeć śmiech wychowanków Domu Węża.
15 minut później...
Godzina 8.00. Do klasy wkroczył profesor Snape z ziemistą twarzą, ubrany w czarną szatę. Widząc go, pannę Grant przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nowa Gryfonka zajęła miejsce obok Hermiony w czwartej ławce od końca. Pomieszczenie było średniej wielkości. Dwa rzędy ławek były ustawione stosunkowo blisko siebie. W klasie znajdowały się cztery okna. Dwa od zachodniej i dwa od wschodniej strony. W rogu pomieszczenia, nieopodal biurka, stała gablota, w której można było znaleźć wiele nieco poniszczonych książek dotyczących OPCM.
Po dziesięciominutowym wstępie na temat, czym jest czarna magia, Snape zapytał.
- Kto mi powie na czym polega przewaga zaklęcia niewerbalnego nad werbalnym?
Ręka Hermiony wystrzeliła w górę. Snape rozejrzał się wzrokiem po klasie, po czym powiedział.
- Słucham... Panno Granger.
- Nie ostrzega się przeciwnika, jakiego rodzaju magii chce się użyć, co daje ułamek sekundy przewagi.
- Odpowiedź zaczerpnięta prawie słowo w słowo ze Standarowej Księgi Zaklęć, stopień szósty. - powiedział Snape lekceważąco. Claudine usłyszała za sobą cichy śmiech Dracona. - Ale w zasadzie poprawna.
Po wykładzie na temat zaklęć niewerbalnych, profesor powiedział.
- Teraz podzielę was w pary. Jeden z partnerów będzie próbował rzucić na drugiego zaklęcie, nie wymawiając na głos formuły. Ten drugi będzie próbował odeprzeć atak.
Snape rozejrzał się po klasie.
- Potter i Nott, Weasley i Bulstrode, Granger i Parkinson - wszyscy wymienieni wstawali niechętnie ze swoich miejsc i podchodzili do przydzielonych im osób. - Grant i Malfoy...
Na te słowa dziewczyna szybko wstała ze swojego miejsca  i powiedziała patrząc na Snape'a.
- Nie zgadzam się!
Wszyscy na nią spojrzeli wraz z profesorem. Słyszała wokół siebie ciche szepty. Snape bardzo szybkim krokiem podszedł do ławki Claudine. Dziewczyna cały czas stała, wyglądała na niewzruszoną, lecz w środku czuła, że popełniła błąd.
- Panno Grant, jest pani nowa w tej szkole, więc pani jeszcze nie wie, że mnie nie wolno się sprzeciwiać. - powiedział  Snape, zupełnie wypranym z emocji głosem. - Czy to jasne, Grant?
- Tak, profesorze. - odpowiedziała, patrząc na twarz profesora i starając się nie pokazać, że się bała.
- Więc, na co jeszcze czekasz?
Claudine nic nie odpowiedziała, tylko odeszła od swojej ławki, ruszając w stronę zadowolonego Malfoya.
- No, no Claudine znowu się spotykamy. - zaczął Draco z swoim uśmieszkiem.
- Zamknij się, Malfoy. - syknęła.
- O co ci chodzi? Przecież jestem dla ciebie miły. Nie to co dla Bliznowatego, Wieprzleja i tej szlamy Granger.
- Zamilcz! - warknęła, po czym wypowiedziała. - Protego!
Zaklęcie było tak silne, że blondyn poleciał na ławkę znajdującą się na końcu klasy. Dziewczyna delikatnie wytrzeszczyła oczy. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Działała pod wpływem emocji, a Draco strasznie ją wkurzył. Odwróciła się i zobaczyła, że wszyscy uczniowie patrzą na nią zszokowani. Parkinson szybko podbiegła do Dracona, starając mu się pomóc wstać. Chłopak jęczał z bólu. Czuł, że wszystko go bolało.
- Czy pamiętasz jak mówiłem, że ćwiczymy zaklęcia NIEWERBALNE, Grant? - usłyszała dziewczyna już jej znajomy zimny jak lód głos, który stał tuż przed nią i patrzył na nią z powagą.
- Tak, panie profesorze. - powiedziała cichutko, patrząc ze strachem w oczach na Snape'a.


                                                                   *****



Draco został zabrany do Skrzydła Szpitalnego, w którym musiał spędzić kilka dni. Pani Pomfrey powiedziała, że miał złamane parę żeber. Gryfonka już pierwszego dnia w nowej szkole została wezwana do gabinetu dyrektora.
- Panie dyrektorze, ja na serio nie chciałam... - zaczęła zielonooka, gdy tylko weszła do gabinetu.
W gabinecie znajdowały się takie rzeczy jak biurko, stoliki o pajęczych nóżkach, kominek i myślodsiewnia. Na półce za biurkiem leżała Tiara Przydziału, a w szklanej gablocie znajdował się miecz wysadzany rubinami, który był własnością samego Godryka Gryffindora. Na ścianach gościły portrety poprzednich dyrektorów Hogwartu, między innymi Armanda Dippeta, Dilysy Derwent i Phineasa Nigellusa. Niedaleko drzwi na złotym pręcie, znajdował się złoto-czerwony ptak. Był to feniks Fawkes.
Dumbledore siedział przed swoim biurkiem i patrzył na stojącą już przed nim Claudine.
- Wierzę pani, panno Grant. - powiedział spokojnym głosem.
- Ale ja naprawdę... - zaczęła ponownie po słowach dyrektora, gestykulując rękoma, po czym spojrzała ze zdziwieniem na dyrektora. - Co pan powiedział?
- Wierzę, że pani nie chciała zrobić krzywdy, panu Malfoy'owi. - wstał i zaczął krążyć po gabinecie.
- To dlaczego mnie tutaj pan wezwał? - zapytała zdezorientowana, patrząc na krążącego po pomieszczeniu Dumbledore'a.
- Gdyż nie można tej sprawy, tak po prostu zostawić. - po tych słowach się zatrzymał kilka kroków od Gryfonki. - Chciałbym, żeby pani poszła do Skrzydła Szpitalnego i przeprosiła go za to, co pani zrobiła.
- Co?! - krzyknęła. - Jedyne na co on zasługuje, to na kopa w ten arystokracki tyłek!
Nie mogła uwierzyć w to, że miała go przepraszać. To on powinien błagać ją na kolanach za to, że nie wymierzyła w niego jakimś gorszym zaklęciem, chociaż wtedy mogłaby zostać wydalona ze szkoły. Ona zrobiła to przez przypadek. Tak, naprawdę to nie chciała, aby stało mu się cokolwiek złego. Wiele razy wyobrażała sobie jak miała się na nim zemścić, za to jak potraktował ją w zeszłe wakacje. Claudine wyobraziła sobie jakby było, gdyby rzuciła zaklęcie Densaugeo i widziałaby tą zdziwioną minę Malfoya i śmiejących się z niego wokół uczniów, bo miałby przednie zęby niczym bóbr, albo i dłuższe. Na tą myśl zaśmiała się w głębi duszy. Kto wiedział, może by to na nim wypróbowała w niedalekiej przyszłości?
Dziewczyna szybko się ocknęła. Zapewne musiała wtedy głupio wyglądać. Dyrektor poważnie na nią patrzył.
- Przepraszam. - powiedziała ze spuszczoną głową, a uśmiech zniknął z jej twarzy. - Ale czy to jest konieczne?
- Tak. I najlepiej będzie, jeśli zrobisz to zaraz po opuszczeniu gabinetu.
- Dobrze.
Dyrektor delikatnie się uśmiechnął.
- Świetnie. Możesz już wyjść.
Gryfonka ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy wychodziła, rzuciła  krótkie "do widzenia" i szła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Przeklinała siebie w duszy za to, co zrobiła. Nie musiałaby w tej chwili iść i przepraszać tego Wrednego Egoisty Od Siedmiu Boleści, lecz co się stało to się nieodstanie.
Kiedy tylko znalazła się przed wejściem do pomieszczenia, zatrzymała się. Delikatnie przymknęła oczy, po czym wypuściła przez usta powietrze i wzięła wdech.
- Spokojnie. Powiem tylko to głupie, cholerne przepraszam i wyjdę stamtąd, jak gdyby nigdy nic. - powiedziała cicho do siebie.
Zajrzała do środka. Widziała go. Leżał tam. Nikogo przy nim nie było. To było nawet dla niej dobrze. Nie chciała przy jego kumplach, mówić tego, że go przepraszała.
Weszła do środka, po czym wysiliła się na najmilszy uśmiech na jaki było ją stać w tamtej chwili. Nie była pewna czy jej się to udało. Kiedy Draco ją zobaczył, starał się ukryć zdziwienie. Niecodziennie zdarza się spotykać w odwiedzinach osobę, która sprawiła, że wylądowało się nawet w szpitalu. Kiedy Claudine stanęła przy jego łóżku, zapytał.
- Co ty tu robisz?
- Przyszłam cię przeprosić. - z trudem wypowiedziała to ostatnie słowo.
Malfoy zaśmiał się kpiąco, pomimo bólu w klatce piersiowej.
- Nie rozśmieszaj mnie, Grant.
- Nie chcesz przeprosin to nie. - powiedziała, po czym odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła w stronę wyjścia.
Po kilku krokach się zatrzymała. Zacisnęła usta, odwróciła się i ruszyła w jego stronę, mówiąc jednocześnie.
- Wiesz, strasznie mnie wkurwiłeś. I nie chodzi mi tu o wyzywanie moich znajomych, ale o to jak mnie potraktowałeś. - zatrzymała się, patrząc na niego z wściekłością, trzymając przy tym metalowe barierki łóżka.
Draco przyglądał jej się ze zdziwieniem.
- O czym ty mówisz, Grant? - zapytał.
- O twojej obietnicy. Obietnicy, ty wredna fretko. Obiecałeś, że będziemy utrzymywać kontakt, pomimo twojego wyjazdu z Paryża.
- Nie pieprz głupot, Grant. - powiedział, starając się podnieść do pozycji siedzącej, ale zakończyło się to niepowodzeniem.
- Głupot? - zapytała z jeszcze większą złością, po czym obeszła łóżko i zajęła miejsce na stołku znajdującym się obok i patrzyła na Księcia Slytherinu. - A nie pamiętasz tego jak późną nocą staliśmy na szycie Wieży Eiffla, patrząc na gwiazdy i mówiłeś, że nic, ani nikt nas nie rozłączy? Że już zawsze będziemy razem? - poczuła jak łzy napływały do jej oczu. - To też dla ciebie głupoty?
Malfoy był w szoku. Nie wiedział, że dziewczyna to tak bardzo przeżywała. Owszem, wszystko pamiętał. Pamiętał każde słowo, które jej powiedział. Pamiętał jak mówił jej o Hogwarcie. Pamiętał ich pierwsze spotkanie. Pamiętał ich pierwszy pocałunek. Pamiętał ich pierwszy raz. Wszystko. Kiedy składał jej obietnicę, wiedział, że jej nie mógłby dotrzymać, chociaż mu tak bardzo na niej zależało. Nie chciał, żeby cierpiała przez odległość, która ich dzieliła. Wolał, żeby znalazła kogoś kto byłby cały czas obok niej, kiedy by kogoś potrzebowała. W tamtej chwili zdał sobie sprawę, jak bardzo ją skrzywdził.
- Tak. - odpowiedział głosem wypranym z emocji, spoglądając na nią.
Wiedział, że to jedno słowo bardzo ją zabolało, lecz nie chciał, aby to co było, ponownie się powtórzyło. Taki właśnie był Draco Malfoy. Był nieczułym, wrednym, cynicznym, egoistycznym, dupkiem. W ogóle nie przejmował się uczuciami innych. Dla niego liczyło się tylko jego wielkie ego. Widząc pojedynczą łzę, która spływała po bladym policzku dziewczyny, coś w nim pękło. Chciał coś powiedzieć, lecz Claudine wstała ze stołka i ruszyła w stronę wyjścia.


                                                                   *****

Kilka miesięcy później...
Draco i Claudine utrzymywali stosunki Ślizgon-Gryfonka, czyli ciągłe docinki i tym podobne. Po tym co Malfoy powiedział pannie Grant, dziewczyna w ogóle go nie oszczędzała. Na lekcjach Obrony Przed Czarną Magią była od niego lepsza, lecz nie wiedziała, że on jej pozwalał wygrywać. W głębi duszy cieszył się za każdym razem, kiedy ona się uśmiechała. Cieszył się jej szczęściem. Żałował tego co jej zrobił, co jej powiedział parę miesięcy temu. Od kiedy dowiedział się od Parkinson, że Claudine przeprowadziła się do Londynu, jeszcze bardziej pragnął ją odzyskać. Chciał cofnąć czas, żeby móc wszystko naprawić. Stało się coś, czego nikt się nie mógł spodziewać. Wielki Pan Draco Malfoy, Najgorętszy Przystojniak Hogwartu wpadł po uszy.
Pewnego kwietniowego poranka, podczas śniadania w Wielkiej Sali, Draco spoglądał dyskretnie na Claudine, która siedziała przy stole Gryfonów i śmiała się z żartu, który opowiedział jej Ron. Malfoy przełknął ślinę, po czym wstał i ruszył w stronę stołu przy, którym siedziała panna Grant. Wszyscy zaczęli się mu przyglądać, zastanawiali się co ten przebiegły Ślizgon kombinował. Czyżby chciał wszcząć kolejną kłótnię z Gryfonami?
Gdy stanął przy stole uczniów z Domu Lwa, a konkretnie przy Claudine, spojrzał na nią i powiedział.
- Jak ty to robisz, co? - zapytał, jakby miał o coś do niej pretensje.
Dziewczyna ze zdziwieniem spojrzała na Dracona tak jak wszyscy zgromadzeni w Wielkiej Sali. Gryfonka wstała, patrząc na Ślizgona i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Robię, co? - zapytała.
- Jak możesz być tak cholernie wkurzająca i seksowna jednocześnie? - zapytał, jakby to było normalne.
Claudine myślała, że się przesłyszała. Nie mogła uwierzyć, że on to powiedział.
- Dobrze się czujesz, Malfoy? Może jesteś chory?
- Tak, jestem chory. - powiedział, zbliżając się do dziewczyny, po czym przejechał palcem po jej policzku. - Chory z miłości do ciebie, a lekarstwem na to jesteś ty.
Spojrzał w jej oczy, a ona się delikatnie uśmiechnęła. Większość dziewczyn powiedziała "awww". Natomiast Potter i Weasley mieli miny, jakby mieli zwymiotować.
- Czy wybaczysz mi to, co zrobiłem i pozwolisz być tym, który będzie cię uszczęśliwiał, aż do pieprzonej śmierci?
Claudine słyszała ciche "zgódź się, zgódź się" wokół siebie. Uśmiechnęła się szerzej i powiedziała.
- To była najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam.
Draco uśmiechnął się, po czym nachylił się i pocałował malinowe wargi dziewczyny. Wszyscy zgromadzeni w Wielkiej Sali wstali i zaczęli klaskać.
I wszystko, było dobrze.



                                                                      KONIEC




Moja pierwsza miniaturka, którą pisałam 4 dni. Wiem, że to strasznie długo i mam nadzieję, że wam się spodoba. Proszę, zostawcie komentarze. Może to być nawet jedno zdanie, uwierzcie mi, że to nawet wywoła uśmiech na mojej twarzy :)
KOMENTARZ = SZACUNEK I MOTYWACJA DLA AUTORKI