środa, 25 marca 2020

Rozdział 14

ROZDZIAŁY BĘDĄ PISANE OD TEJ CHWILI W PIERWSZEJ OSOBIE!




Playlista:
Harry Potter And The Deathly Hallows - Obliviate




Zastanawiałam się, po co zostałam sprowadzona do tego pomieszczenia. Dlaczego wyciągnięto mnie z celi i nie zostawiono tam. W końcu przez ostatnie kilka miesięcy tam "mieszkałam". Nie wychodziłam z niej na minutę czy nawet sekundę, gdyż nie miałam nawet jak. Klucz do więziennej izby miał zwykle posłaniec, który przynosił mi i współwięźniom jedzenie oraz wodę. W tamtej chwili rozmyślałam nad tym, czy byłam im do czegoś potrzebna.
Ale do czego mogłaby przydać im się osłabiona dziewczyna, która była Gryfonką? - pomyślałam.
Rozważałam nawet czy chcieli się mnie pozbyć lub zabić. Lecz, dlaczego Malfoy mnie uratował? Mógł odebrać mi życie od razu, bo w końcu jest Śmierciożercą, ale tego nie zrobił. Zamiast tego skłamał o moim statusie krwi, a także nie zaprzeczył, gdy wcisnęłam kit jego ojcu na temat swojego prawdziwego imienia i nazwiska. Dlaczego?
Stałam w miejscu jak słup soli. Nie ruszałam się, nie zamierzałam uciekać, ani nic z tych rzeczy. Wiedziałam, że to byłoby bez sensu. Nie miałam przy sobie nawet swojej różdżki. Od kiedy tylko pamiętałam, zawsze wpadłam w tarapaty i udawało mi się z nich wykaraskać, chociaż nie raz dostawałam za to szlaban. Lecz nie tym razem... Nie byłam w Hogwarcie, więc na pewno nie kazaliby w tamtej chwili zrobić coś za karę, jak czyszczenie wszystkich rzeźb, które znajdowały się w rezydencji. Byłam w Malfoy Manor i miałam przeczucie, że nie mogłabym wyjść stąd żywa.
Kiedy Glizdogon oddalił się ode mnie, rozejrzałam się raz w prawo, a raz w lewo, po czym mój wzrok spoczął na panu Malfoyu. Przełknęłam głośno ślinę, po czym westchnęłam. Wszyscy mi się przyglądali. Harry, Ron i Hermiona chcieli mi pomóc, uratować mnie, ale mieli związane ręce i byli uchwyceni przez innych Śmierciożerców. Nagle Lucjusz wyciągnął swoją różdżkę i zaczął celować nią we mnie.
Więc, to jest naprawdę mój koniec. Już nie ma dla mnie żadnego ratunku. - pomyślałam.
Bałam się. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym zostać zabita przez sługę Czarnego Pana. Słyszałam jak Lucjusz zaczął wypowiadać zaklęcie. Zauważyłam, że Chris spoglądał raz na mnie, a raz na pana Malfoya.
- Avada...
Nagle stało się coś niespodziewanego. Kiedy Lucjusz wypowiadał zaklęcie to Chris rzucił się na niego. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Miałam zostać zamordowana, a uratował mnie człowiek, który jakiś czas temu chciał wyrządzić mi krzywdę.
- Co ty wyprawiasz, McClain? - warknął pan Malfoy, który był obezwładniony przez Chrisa.
W chwili kiedy dwójka zwolenników Czarnego Pana, ruszyła na pomoc Lucjuszowi. Zauważyłam kątem oka, że Draco biegł w moją stronę. Raz spoglądałam na Ślizgona, a raz na tą okropną scenę. Byłam jakby sparaliżowana. Nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu. W momencie kiedy Draco chwycił mnie za nadgarstek, obraz zaczął mi się powoli zamazywać. Ostatnie, co zdążyłam zobaczyć to był były Ślizgon celujący w Chrisa, który był przytrzymywany przez dwóch popleczników Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, wypowiadający dwa słowa - Avada Kedavra.
Krzyknęłam w duchu. Czułam smutek, żal, a także straszną wściekłość. W tamtej chwili chciałam ruszyć mu na ratunek, ale było już za późno. On nie żył. Być może mnie skrzywdził, ale przez bardzo długi czas się przyjaźniliśmy i nie mogłam od tak pozbyć się tego uczucia. Uczucia przyjaźni. Chris był dla mnie jak brat, a widok jego śmierci sprawiło, że coś we mnie pękło. Tak naprawdę mogłam od razu wybaczyć mu to, co mi zrobił, ale... miałam blokadę. Bałam się, że mógłby mi zrobić coś gorszego, albo że nic już nie byłoby takie samo. Niestety, już nie dało się niczego naprawić. Było za późno.
Doznałam szarpnięcie w okolicach brzucha, po czym widziałam już tylko różne światła, a następnie poczułam, że wylądowałam na ziemi. Potrząsnęłam głową, po czym rozejrzałam się dookoła siebie. Wyglądało, jakbym była w jakimś lesie. Wszędzie drzewa, a wokół nich krzaki i zarośla.
Gdzie ja do cholery jestem? - usłyszałam swój głos w mojej głowie.
Nagle coś mi się przypomniało. Przecież sama się tutaj nie teleportowałam. Gdzie był Malfoy? Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłam przed siebie. Trochę się bałam, bo byłam w nieznanym mi miejscu.
Gdzie on polazł? - pomyślałam.
- MALFOY! - krzyknęłam, nadal idąc w nieznanym mi kierunku. - MALFOY, DO CHOLERY, GDZIE TY JESTEŚ?
Nagle poczułam jak ktoś chwycił mnie od tyłu, przycisnął do swojego ciała, a usta zakrył dłonią. Byłam przerażona. Czułam jak cała drżałam, a w żołądku zaczęło mnie coś ściskać. Myślałam o tym, aby się tylko nie rozpłakać. Bałam się jak cholera, że to mógł być już mój koniec.
- Zamknij się, Johnson, bo jeszcze nas znajdą przez tą twoją głośną jadaczkę - warknął do mojego ucha.
Poznałam ten głos od razu. To był Malfoy. Głośną jadaczkę? Teraz to sobie wymyślił. Nie było go stać na nic lepszego?
Nagle chłopak puścił dłoń z moich ust, po czym ruszył przed siebie. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, co miałam zrobić, ponieważ skoro on naprawdę okazał się Śmierciożercą to, to mógłby być jakiś podstęp, spisek zaplanowany przez nawet samego Czarnego Pana. Ale czy on wiedział o schwytaniu mnie i moim pobycie w Malfoy Manor?
Po krótkim rozmyślaniu, ruszyłam szybkim krokiem za Ślizgonem zanim straciłam go z zasięgu wzroku. Praktycznie zanim biegłam, a kiedy byłam parę kroków od niego, to mogłam już iść normalnie.
- Malfoy... - zaczęłam, zgarniając krzaki na różne strony, aby o nie nie zahaczyć. - Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego mnie nie wydałeś Bellatrix, ani swojemu ojcu?
To były pytania, które mnie zadręczały i chciałam poznać na nie odpowiedź. On wciąż milczał, nawet na mnie nie spojrzał. Niby milczenie jest złotem, ale w tamtej chwili nie mogłam jej znieść. Chciałam, aby tylko odpowiedział na moje pytania. Nie musieliśmy rozmawiać.
Szybkim krokiem podeszłam do chłopaka, po czym chwyciłam go za ramię i odwróciłam w moją stronę.
- Czego chcesz, Johnson? - syknął.
- Chcę wiedzieć, dlaczego mi pomagasz? - zapytałam spokojnie, czułam jak do moich oczu napływały łzy. - Dlaczego nie dałeś swojemu ojcu mnie zabić?
Blondyn jedynie się odwrócił i dalej szedł przed siebie. Starłam pojedynczą łzę, po czym ruszyłam za nim.
- Chociaż powiedz, dokąd idziemy?
Nadal żadnej odpowiedzi na jedno z moich kilku pytań. Postanowiłam dać sobie spokój i nie odzywać się do blondyna przez resztę drogi. Nie znosiłam milczenia, ale czasami każdemu ono było potrzebne.


Witam wszystkich po kilku latach!
Zaczęłam ten rozdział pisać w 2015 roku i całkowicie o nim zapomniałam, ale nigdy nie zapomniałam o tym blogu. Opowiadanie przeniosłam na wattpada, wprowadziłam parę zmian (charakter głównej bohaterki, pojawiły się sceny, które w rozdziałach na tym blogu nie miały miejsca). Publikuję ten rozdział w takim stanie w jakim zostawiłam go kilka lat temu. Nie mam pojęcia czy będę go tutaj kontynuować (dajcie znać czy powinnam, bo nie wiem czy ktoś, by to czytał), ponieważ już trochę dorosłam i mam pracę, która mnie pochłania całkowicie, a w weekendy sypiam nawet po 12h, bo odczuwam takie zmęczenie. Miło jest choć na chwilę tutaj wrócić, do starych wspomnień. Mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu. A teraz żegnam was, może jeszcze tutaj wrócę :)

Wasza,
Catherine Grande

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz